Studia i szkoła policealna jednocześnie. Moje doświadczenia do tej pory i jak to wszystko pogodzić...

 Choć raczej nie wydaje mi się, abym pisała często, a tymbardziej na zawsze (i na co dzień) tego bloga, cały czas szukam odpowiedniej formy aby trochę rozładować swoje emocje, pogodzić się ze sobą, ze swoimi przemyśleniami, wzmocnić swoje samopoczucie, poczucie własnej wartości, etcetera. Czasami jednak - zwyczajnie się wygadać, kiedy przychodzi chwila załamania, żeby nad sobą nie płakać, a pisać, i próbować to wszystko ogarniać, choćby i czasami sporym kosztem na przykład siedzenia do późna. Jednakże takie wyrzucenie z siebie pewnych rzeczy, spraw, uporządkowanie myśli na dłuższą sprawę chyba wyjdzie mi na dobre. 


Zacznijmy od tego kim jestem. Jestem przeciętną dziewczyną, którą spotykasz na ulicy. Aczkolwiek na tym moja przeciętność się kończy. Jestem dość wysoka,  dość kolorowa, gustuję w różnorakich gatunkach muzyki, i sporą ilość swojego czasu spędzam na uczelni, w szkole, na przystankach, w autobusach i pociągach. A jeszcze trzeba jakoś żyć, mieć życie prywatne, sprzątać, rozwijać relacje partnerskie, rodzinne, przyjacielskie, coś zjeść, ćwiczyć...

Dzisiaj dopiero dotarło do mnie, że ktoś może doceniać czy szanować to, że zapylam tu, tam i jeszcze gdzieś indziej i że jeszcze żyję. Bo dzisiaj dopiero usłyszałam "nie dziwię ci się, że jesteś zmęczona, organizm ci wysiada, bo w sposób w jaki funkcjonujesz można przetrwać miesiąc, a nie cały czas. Masz dwa kierunki, studiujesz, uczysz się, chodzisz na salsę, i robisz inne rzeczy". Nikt mi wcześniej tak nie powiedział. Zawsze myślałam że jak inni mogą, to ja też pociągnę, że będę cisnęła, bo inni "to, to i tamto". Oraz "jak dobrze wygospodarujesz swój czas to dasz ze wszystkim radę". Poza tym życie w pędzie miało i ma też swoje plusy, choć to trochę...smutne plusy. Mianowicie to na przykład, że nie ma się czasu na smutek, rozmyślanie i inne tego typu rzeczy. Z jednej strony to dobrze, bo nie pogrąża się człowiek w chandrze, bo nie ma na to czasu. Z drugiej strony bardzo źle, bo w zasadzie tłumimy swoje emocje, problemy, przemyślenia, kontakt z samym sobą, rezygnujemy w zasadzie z tego żeby się samemu wesprzeć emocjonalnie, uszanować swoje emocje i dać im upust, tylko kumulujemy je w sobie, nieraz, być może, tak jak ja, odcinamy się trochę ze swoimi emocjami i problemami od środowiska, zakładając na twarz uśmiechniętą maskę. W końcu przecież i tak jakoś dajemy radę, tak. Nieważne jakim kosztem. 


I to właśnie jest błąd, bo koszt jest bardzo duży. Nakumulowane emocje w końcu i tak muszą wyjść. I jeśli nie spowodują choroby, fizycznej lub psychicznej, to i tak człowiek wybuchnie, nadszarpnie relacje z samym sobą / bliskimi, będzie rozdrażniony, wyczerpany, wkurzony, przemęczony, smutny, zrezygnowany itp.

Nie dawanie sobie szans na zrozumienie swoich potrzeb, emocji, nie wysłuchanie się a w skrajnych przypadkach może nawet nie docenianie siebie i tego ile się od siebie daje może nieść za sobą szereg przykrości. 



Jak można zacytować od Sanah z piosenki Siebie zapytasz:

Robię się jakaś spięta, śnięta, szurnięta
Trochę inna niż dziewczęta, mhm, dziewczęta
Bo pannie nie przystoi płakać
Gdy tylko w małych tarapatach
Niestety czuje taką pozostanę


Jeśli mam być zupełnie szczera: staram się pracować nad swoimi emocjami, ale cały czas mi to ucieka. Tak samo jak te wszystkie medytacje, oddechy, mindfulness, praktyka wdzięczności, wysiłek fizyczny... I czas wolny. 

No dobra, to teraz przejdźmy do clou. 

Najważniejsza część, czyli o tym jak to jest studiować dziennie i uczyć się w szkole medycznej. 

Gdyby mi ktoś kiedykolwiek powiedział, na miły Bóg, że ja pójdę do szkoły medycznej, i powiedziałby mi to na przykład w gimnazjum, nie wiem, tak w pierwszej klasie, to chyba bym spojrzała na niego jak na jakiegoś głupka.

Leciałam na dwójach i trójach, choć książki od biologii czytałam po kątach. Jakoś nigdy mi nie wychodziła taka nauka, a tymbardziej nie pomyślałabym, że kiedyś może sprawiać mi przyjemność - że w ogóle nauka może mi sprawiać przyjemność. 


I od tego sobie zacznijmy: kto uczy się dwóch kierunków? Ktoś, kto się lubi uczyć. 

Ktoś zdecydowany - albo właśnie niekoniecznie zdecydowany. 

Jeśli ktoś będzie studiować pedagogikę i oligofrenopedagogikę jednocześnie, to nikt się za głowę nie złapie. Jednak sprawa wygląda inaczej, gdy osoba studiująca dziennie na humanistycznym wydziale pójdzie do szkoły medycznej. No cóż. 

Czym się różni szkoła medyczna od szkoły policealnej?

Założenie jest takie, że szkoła medyczna to również szkoła policealna. Są tak samo egzaminy, sprawdziany, oceny, jakieś projekty czy inne takie, ale chodzi się w każdym tygodniu a nie zaocznie. 

Na kierunku terapia zajęciowa z arteterapią, na którym się uczę, mam zajęcia trzy razy w tygodniu, piątek, sobota i niedziela, w tym piątki w innym miejscu - zajęcia bardziej nastawione na praktykę. 

Jedną fajną rzeczą jest to, że można być na 50% zajęć w miesiącu (tylko, albo aż, zależy np. od ilości godzin w miesiącu czy przedmiotów...) ale to też ma swoje spore ograniczenie, mianowicie trzeba pilnować aby na kierunku z jednym nauczycielem być conajmniej 50% w ciągu roku, bo inaczej nie będzie się dopuszczonym do egzaminu końcowego w danym semestrze. 

Moja szkoła różni się też od innych publicznych szkół policealnych, ponieważ jest szkołą prywatną. Jeśli nie wyrobię normy 50% w ciągu miesiąca będę musiała zapłacić karę/czesne w wysokości 170+zł.

W przeciętnej szkole policealnej dla dorosłych nie ma żadnych dodatkowych opłat, w ogóle większość kierunków jest kierunkami bezpłatnymi. Czasami nawet "sezonowo" otwiera się jakiś kierunek za darmo w określonym mieście inny niż dotychczas. 


Wszędzie się spotykam z tym, że wszyscy, jeśli robią dwa kierunki, to na uniwersytecie. Najczęściej jest to ten sam uniwersytet i zbliżone kierunki, dzięki czemu mogą przepisać część zajęć, oraz się zna profesorów. U mnie na kierunku w szkole policealnej jest dziewczyna, która robi tak samo jak ja, ale jest na ostatnim roku i to jest jedyny przypadek jaki znam oprócz mnie, że jednocześnie studiuje i jest słuchaczem. 

Wyobraźcie sobie, że w internecie można znaleźć dużo postów o tym jak to jest studiować  dwa kierunki, oraz czy warto, o indywidualnej organizacji studiów i tak dalej. A o szkole policealnej znaleźć można... niewiele. Mam wrażenie, że przy studiach spada ona do niższej rangi, choćby dlatego że większość zawodów jakie można uzyskać to zawody technika. Druga istotna rzecz to to że do szkoły policealnej chodzą różni ludzie, starsi, młodsi, i po studiach i bez studiów, nieraz nawet bez matury, bo szkoła policealna właśnie umożliwia zdobycie wykształcenia bez matury.

Teraz opiszę trochę moje doświadczenia.

Od kiedy się tak uczę?

Studia zaczęłam w 2022 roku w październiku, szkołę policealną w 2023 we wrześniu. Obecnie kończę pierwszy semestr terapii zajęciowej a zaczynam na studiach. Semestr na studiach kończy mi się w lutym, semestr w TEB (szkoła policealna) w styczniu.

Zarówno rok akademicki jak i szkolny kończy się w czerwcu.

Angielski razy dwa

Choć żaden z przedmiotów mi się nie powtarza zarówno tu jak i tu muszę zdać angielski. Nie mogę też, wiadomo, wnioskować o przepisanie tego angielskiego, dlatego że zajęcia na studiach to lektorat z angielskiego poziom b1/b2, a zajęcia w TEB to zajęcia związane bezpośrednio z przedmiotem, dla wszystkich. Głównie opierają się na słownictwie medycznym, środkach transportu, aktywnościami na zewnątrz i wewnątrz.  Zajęcia są zupełnie inne od tych na studiach, przede wszystkim czasami trwają strasznie długo, nawet do sześciu godzin pod rząd. Zajęcia z angielskiego na studiach są krótsze i intensywniejsze. W szkole policealnej są jednak osoby, które nigdy się nawet angielskiego nie uczyły i może im to sprawiać trudności (umówmy się, na studiach też, ale wtedy mają często możliwość wyboru innego języka, jeśli oferuje tak uczelnia).

Tłumaczenie ludziom czym jest studium

Bardzo często się spotykam z sytuacją kiedy mówię "nie mogę, mam studium", kiedy druga osoba patrzy na mnie zmieszana. Często jest tak, gdy na przykład się studiuje z kimś to jak się ma drugi kierunek to wszyscy wiedzą, pomagają w notatkach i tak dalej, a jednak studium to coś zupełnie innego, nagle się wchodzi do świata gdzie wszystko jest nowe, gdzie znowu można dostać jedynkę i szóstkę i gdzie się  pisze sprawdziany i siedzi w szkolnych ławkach...
Jednocześnie wydaje mi się jednak, że jest to atmosfera też zupełnie inna niż w zwykłej szkole, coś na pograniczu szkoły a studiów.
Dużo osób nie wie za bardzo, czym jest studium, szczególnie dużo młodych, więc jak ktoś się decyduje na szkołę policealną to musi się liczyć z tym, że będzie tłumaczyć to pojęcie znajomym. Ze studiami się jednak spotykamy na co dzień, a szkoła policealna kojarzy się z osobami które są już nieraz w stałej pracy i np. dorabiają sobie zawód, albo są dopiero po szkole i np. nie zdały matury, albo z kierunkami typowo płatnymi, na przykład z grafiką komputerową, albo tatuowaniem.

Dwa teamsy 

To jest coś co na początku sprawiło mi dużo trudności i czemu się opierałam. Studia mają swoje konto na teams, a studium- swoje. Regularnie muszę sprawdzać konto ze studiów, ale na koncie ze studium będę miała język migowy. Przeskakiwanie z jednego konta na drugie czasami może bywać kłopotliwe, ale na szczęście nie jest to, póki co, aż tak straszne.

Umiejętność organizacji

To jest coś, co bardzo mi szwankuje/ czego mi brakuje, a jest (wręcz niezmienie!) potrzebne. 
Należy pamiętać, że uczę się w dwóch różnych miejscach i zajmuje mi to w zasadzie prawie cały tydzień. Studia (wyjątkowo w tym semestrze) mam wtorek-czwartek, w środę i czwartki od 8 rano i nawet jeśli bym kończyła 15, albo 13, dodatkowo chodzę na salsę raz w tygodniu, przez co w jeden dzień mam zajęcia, dwie godziny okienka, zajęcia, cztery godziny okienka - a późniejszym autobusem się nie da wracać bo od razu musiałabym wracać na uczelnię praktycznie po godzinie-półtora, jeszcze zapylać  cardio-spacer... i salsa, chciałabym jeszcze ćwiczyć coś w domu, np. jogę, mieć przestrzeń na odpoczynek/dziennik/mindfulness/pracę z emocjami, do tego jeszcze się wysypiać, odwiedzać rodzinę, budować relacje partnersko-przyjacielskie... do tego jeszcze muszę coś jeść, czasami sobie coś kupić, albo samemu zrobić do jedzenia, no i jeszcze w domu mam zwierzęta, którymi też powinnam się zająć, no i koniecznie - posprzątać, i czasami wypadałoby też iść do sklepu, lekarza czy fryzjera.  Do tego dochodzą sprawdziany, zaliczenia, prace w grupie i egzaminy. I w pewnym momencie to się zaczyna sypać na amen...

Do tego dochodzą zajęcia w piątki, soboty i niedziele...

Dokładnie tak. Do tego różnie w zależności od planu, więc mogę jechać i na rano, i na południe i na późne popołudnie/wieczór. Czasami to jest skrajne zmęczenie, kiedy wszystko mi się rozjeżdża w organizacji, i nagle mam dwa dni wstawać 5:30, jeden dzień później, a potem weekend znowu sobota i niedziela 5:30, czyli cztery razy w tygodniu...

Problemy ze spaniem

Miewałam problemy ze spaniem już wcześniej, ale aktualnie mam swój cykl snu bardzo zniekształcony, nie mówiąc już o tym, że zwyczajnie się nie wysypiam. Jest mi trudno usnąć, a jak nie (bo wlatują suplementy np. melisa albo relaksacje) to się wybudzę, albo usnę bardzo późno, albo całą noc mi się coś śni nieprzyjemnego, a tu znowu na 5:30 wstać. I wiem, że niektórzy śpią tak cały czas, albo wstają bardzo wcześnie, jeszcze wcześniej niż ja (choć w tamtym roku zakosztowałam wstawania o 4:30, nie wiem jak dałam radę i dlaczego aż tak nie chciałam się spóźniać na zajęcia...)

Nagle budzik budzi Cię
Wstajesz z pryczy, wściekasz się
Wpół do piątej, trzeba wstać
A tu chciałoby się spać
Trzy godziny Twego snu
Nie wystarczą
Nie wystarczą, byś był zdrów

Lewy but na prawą nogę
Myślisz sobie: "Już nie mogę"
Masz od rana głowy ból
Do herbaty sypiesz sól
Bułka z serem nie smakuje
Z bramy domu wyskakujesz
Na przystanek biegniesz, by
Stać jak posąg
Stać jak posąg całe dni

Ref. Szalony, szalony, szalony glob
Tramwaje i szyny, i wieczny tłok
I ludzie ci sami, i ten sam chłód
Jak krew wolno płynie
Od stóp, od stóp do głów

Blues na wpół do piątej rano – Universe

Natłok myśli

Jest problem ze zgromadzeniem tych wszystkich rzeczy, które trzeba zrobić, z odpowiednią organizacją, dochodzą emocje, dochodzą różne myśli, sprawy, rzeczy do załatwienia pozauczelniane... Myśli czasami się kumulują, zbijają w jedną wielką papkę i doprowadzają do kryzysu, gdzie nie potrafisz sobie poradzić. I albo wtedy się załamujesz i zaczynasz obwiniać, że dlaczego ty w ogóle wziąłeś te dwa kierunki i że przecież sobie nie poradzisz, albo bierzesz głębokie oddechy i...dalej sobie nie radzisz. I wtedy trzeba wziąć coś i zacząć pisać o czym myślisz, co musisz zrobić, posegregować to na kategorie, co jest dodatkowe a co ważne, albo na czym Ci bardziej zależy, albo zwrócić się o pomoc do bliskiej osoby i szczerze przyznać się, że już nie ogarniasz i nie wyrabiasz.

Początek był bardzo trudny

Zastanawiałam się, co ja w ogóle robię w tej szkole policealnej. Czułam się wystraszona, niepewna, zdenerwowana, rozkojarzona, momentami nawet zła, obca. Przerzucenie się ze studiów na szkołę policealną to był jeden wielki szok, szczególnie że początek był we wrześniu, czyli miałam jeszcze "wakacje" na studiach. Cały czas mówiłam, że się wypiszę, że nie dam rady, że to chyba nie dla mnie, że ten kierunek jest za trudny, że nie dam rady.

Potem stopniowo zaczęło się to zmieniać

Stopniowo od "nie dam rady" i "co ja tu w ogóle robię" zaczęłam dochodzić do "nie jest tak źle", "w sumie dojazd też nie taki zły", oraz "bardzo podobnie wyobrażałam sobie ten kierunek" aż do "hmm, ciekawi mnie to, o czym opowiada", "ciekawi mnie to, co robimy", "fajnie było".

Przez niezdecydowanie zniszczyłam sobie notatki

Ponieważ nie byłam przekonana do tego, czy sobie dam radę, odwaliłam sprawę z notatkami w szkole policealnej. Notowałam w jednym pliku kartek, potem kupiłam sobie jakiś zeszyt (no właśnie "jakiś") w którym też nieźle zamotałam z tymi notatkami, aż w końcu trochę bardzo się zaczęłam w tym wszystkim gubić, a przecież do tego dochodzą notatki i zeszyty ze studiów. Na szczęście trafiłam na spoko ludzi, którzy wrzucają pliki z zajęć na grupę. To jest bardzo fajne ułatwienie. Istnieją też takie organizery, gdzie można sobie po prostu powrzucać pewne rzeczy i ze sobą nosić. Fajna sprawa.

Cieszę się, że zaczęłam dopiero w drugim roku i że dokładnie czytałam o różnych opcjach

Przez pierwszy rok studiów starałam się sobie wszystko poukładać. Był to absolutnie duży stres, choćby na samym początku, gdzie nikogo ani niczego nie znałam, do tego pojawiło się dużo nowych doświadczeń - a nawet nowe zainteresowanie i nowa bliska relacja.

Gdzieś w środku roku zaczęłam interesować się różnymi opcjami, zarówno studiowania dwóch kierunków na uczelni, jak i indywidualnym trybem nauczania. Dużo rzeczy mnie ciekawi, naprawdę dużo, ale nie byłam przekonana czy taka nauka jest dla mnie. Nie widziałam się do końca jako studentki dwóch kierunków na licencjacie. Umówmy się - myślałam, że to wszystko dla mnie jest za trudne, do tego dochodzi trochę niezdecydowanie, szukanie własnego miejsca, i choćby to, że drugi kierunek kończyłby się u mnie rok później, a nie mam pojęcia co z magisterką.

Zaczęłam przeglądać kiedyś oferty pracy, żeby zobaczyć czy cokolwiek po moich studiach udałoby mi się dostać. Doszłam do wniosku, że może tak, ale właśnie - może. Że  nie jest to praca do końca pewna, ani - że ja też nie jestem do końca pewna, jaką rolę chciałabym w swojej pracy odgrywać, jeśli udałoby mi się ją w ogóle dostać. Przeglądając te oferty pracy natrafiłam na ofertę pracy z seniorami w domu seniora i bardzo się zainteresowałam. Zapaliła się u mnie lampka i zaczęłam myśleć o tym jeszcze bardziej intensywnie. 
Wtedy też zaczęłam przeglądać szkoły policealne, a szczególnie kierunek terapeuty zajęciowego. Nie znalazłam wtedy nic, co by mnie zainteresowało, bo bardzo chciałam się rozwijać też w kierunku sztuki, choćby delikatnie, bo z zawodu jestem plastykiem. Na studiach czasami mam kreatywne projekty, gdzie rysuję i coś tworzę, za co jestem bardzo wdzięczna, ale nadal uważam, że jest tego trochę mało w moim życiu i że mi tego brakuje.
I wtedy trafiłam na terapeutę zajęciowego z arteterapią. 
Dochodzimy tak do trzech istotnych rzeczy. Czym jest terapia zajęciowa, arteterapia, czas na swoje pasje, dlaczego ten kierunek. A więc do rzeczy:

Czym jest terapia zajęciowa?

Terapia zajęciowa to terapia nastawiona na wspomaganie pacjenta zajęciami. Wszystko dopasowuje się do osoby (wyróżnia się główne grupy osób, niepełnosprawne (intelektualnie, ruchowo), chore psychicznie, z zaburzeniami dostosowania społecznego i główne grupy wiekowe).
Każde zajęcie ma określony cel. W terapii zajęciowej wykorzystuje się różne podtypy terapii, na przykład arteterapię, kulinoterapię, ergoterapię i w każde z tych typów wpisuje się określone zajęcia, ale o tym może być osobny post.  Tak więc, arteterapia to terapia sztuką, kulinoterapia - terapia poprzez gotowanie, obowiązki domowe, ergoterapia to na przykład ogrodnictwo itp.

Terapia zajęciowa łączy się też ze sztuką pisania. Choć na początku wydawać by się mogło, że sztuka pisania, którą studiuję, nie ma nic wspólnego z terapią zajęciową, to jest to mylne. Mamy dużo zajęć kreatywnych, czytania, wymyślania historii i trochę o sztuce, itd., a na terapii zajęciowej jest np. biblioterapia. 
Nauka terapii zajęciowej kończy się po dwóch latach (czyli dokładnie w moim przypadku z kończeniem i obroną licencjatu) egzaminem zawodowym. Po ukończeniu nauki uzyskuje się zawód Terapeuta Zajęciowy. 
Terapeuta zajęciowy mimo że prowadzi terapię nie jest psychologiem ani psychoterapeutą, ale też jest terapeutą. Najczęściej jednak pracuje z psychologiem, czasami z psychiatrą.
Na kierunku uczymy się między innymi psychologii, rozwoju człowieka, anatomii, o chorobach genetycznych, chorobach psychicznych.

Czas na swoje pasje i zainteresowania

Umówmy się tak: wszystko, czego się uczę (a przynajmniej zdecydowana większość) to rzeczy, które mnie interesują. Jestem multipasjonatką i robię naprawdę wiele rzeczy i o wielu rzeczach lubię się uczyć. Jednakże moją główną pasją w życiu zawsze była trochę sztuka, w szczególności rysunek, malarstwo, biżuteria, trochę rzeźby, lubię też taniec, a już ze sportowych rzeczy np. jogę. Uwielbiam też jazdę konną. Od roku interesuję się i gram w gry planszowe.
I teraz pojawia się pytanie: gdzie jest czas na moje pasje i czy jest. W teorii - jest. W praktyce już gorzej. Musiałam się ograniczyć i czasami wybierać rzeczy "ważne i ważniejsze", albo takie, które mogę z czymś połączyć. Przykładowo: lubię grać w planszówki, a w większości gram z kimś (wiadomo, są jeszcze tryby solo) więc mogę to łączyć ze spotkaniami ze znajomymi, chłopakiem. 
Jednakże są jeszcze inne ważne dla mnie bardzo rzeczy takie jak rysunek i malarstwo, gdzie czasami nawet jak jest czas to zwyczajnie nie mam już siły, aby się za swoją zaczętą pracę wziąć. Często wiąże się to z frustracją. Tak samo jazda konna - przy obecnych wydatkach i możliwościach nie mam pieniędzy, czasu czy kondycji aby jeździć. Można by powiedzieć "dla chcącego nic trudnego" i czasami się nawet "przymusić" do malowania, zamiast stękać, że jest się zmęczonym i scrollować yt-shorts i Instagrama. Niestety nie jest to tak proste jak się wydaje. Mam zamiar do tego wrócić i nie dać się ograniczeniom, ale wiem, że nie powinnam robić za wiele ponad swoje siły. Ps. dodatkowo prowadzę artystycznego Instagrama, a gdzieś brakuje mi przez to treści, bo nie mam co wrzucać na bieżąco gdy nie mam czasu dokończyć pracy...
Warto jest jednak wspomnieć o satysfakcji: jeśli coś się uda pogodzić, zorganizować, pozbierać w całość, robić zajęcia na bieżąco i jeszcze znaleźć czas wolny to jest się z siebie naprawdę zadowolonym.

I na sam koniec najważniejsze:

Dlaczego poszłam na terapię zajęciową z arteterapią.

Odpowiedź w zasadzie już trochę ulokowałam w poprzednich fragmentach, ale ujmę to tak: jestem osobą, która swoją pracę chce mieć związaną z ludźmi. Do tego uwielbiam tworzyć, jestem kreatywna, lubię nowe rzeczy, i chcę pomagać ludziom. Początkowo chciałam zostać nauczycielką rysunku i malarstwa, ale w chwili obecnej skupiam się na innych rzeczach, rozwijam się inaczej. Wielokrotnie byłam pytana kim chcę być w przyszłości, co chcę robić w życiu. Moja odpowiedź tym razem nie zabrzmi "nie wiem", a zabrzmi tak: Chcę w przyszłości być kimś szczęśliwym, chcę robić to co kocham.
Mam dość odpowiedzi "nie wiem", powoli idę po swojej ścieżce i zobaczę dokąd mnie doprowadzi.







Obraz autorstwa Freepik

Komentarze

Popularne posty